Dystans102.44 km Czas05:55 Vœrednia17.31 km/h VMAX49.79 km/h Podjazdy940 m
Kalorie 4834 kcal
no i udało się ;)
udało się wyskoczyć na weekend, nawet przedłużony o wolny piątek ;) pojechaliśmy grupą, niestety z rowerem tylko ja. Tym razem odpuściłem Trzy Korony zostawiając je sobie na następny raz i postanowiłem wykorzystać sprzyjające warunki na dłuższą wycieczkę.
Ruszam rano w rozgrzewkowym tempie do Czerwonego Klasztoru, po drodze mijam tylko trójkę rowerzystów. Trasa jest łatwa i niezwykle atrakcyjna widokowo, niestety zdjęcia nie oddają tego jak należy ale będzie przynajmniej namiastka.
Już tu kiedyś byłem, w pamięci miałem klasztor po lewej stronie i mijam go za pierwszym razem, na szczęście kiedy dojechałem do ulicy pamięć wróciła ;)
Pierwszy postój robię sobie w schronisku pod Trzema Koronami w Sromowcach Niżnych, dociskam śniadanie gofrem ;) Mniej więcej w tym samym czasie Ładniejsza Połowa z drugą grupą wyrusza na Trzy Korony. Gdybym ruszył później lub oni wcześniej pewnie zawołałaby do mnie z góry w języku krecika ;)
Przez Sromowce Niżne i Wyżne lecę do Niedzicy może spotkam Brunhildę ;) Pierwszy poważniejszy podjazd przed samym zamkiem - poszło dobrze, na koronie zapory wyłapuję arta HD w 3D ;)
Sporo ludzi więc nie pcham się z rowerem na zamek, śmigam na przystań gdzie zamierzam usadzić Skocura i siebie w gondoli i popłynąć do Czorsztyna.
Bilet dla mnie i Skocura kosztuje raptem 6 zł - jestem mile zaskoczony ;)
W Czorsztynie na bardzo przyjemnym tarasie nad jeziorem w cieniu ruin zamku zatrzymuję się na ekspresową kawę :) Zwiedzanie ruin odpuszczam też już tu byłem ;) poza tym dobijające co rusz gondole i statek wycieczkowy dostarcza tłumy turystów.
Wiem, że czeka mnie teraz podjazd, zaczynam z grubej rury ale z metra na metr jej średnica się zmniejsza :D Suma summarum pokonuję ten podjazd fifty/fifty ;) jedno fifty na kole drugie fifty z buta ... dla mnie ten podjazd był jak Mont Ventoux ;)
Za to kiedy już byłem na górze ... długi, rekompensujący wszystkie trudy zjazd, niestety jechałem dość szybko więc i subiektywnie szybko się skończył ;) dojeżdżam do skrzyżowania z drogą 969 i kieruję się do Krościenka. Ten odcinek był masakryczny, duży ruch, widząc w lusterku tiry, które nie przykładały się za bardzo do zachowania przepisowego odstępu od rowerzysty kilka razy chcąc nie chcąc uciekam na pobocze, a i tak zmagam się z podmuchami :/
Nie zatrzymując się w Krościenku kieruję się do Tylmanowej na wiszący most i po koleżków, których zauważyliśmy w drodze do Szczawnicy ;) jazda tą drogą również nie należy do najprzyjemniejszych ale na szczęście przy pierwszym moście udaje się przeskoczyć na drugą stronę rzeki i większą część trasy pokonać w komfortowych warunkach. Trochę się naszukałem bo trudno było mi trafić ich od strzału od tej strony ale się udało ;)
Kiedy miałem już uwiecznione to czego tu szukałem wracam do Szczawnicy, organizm domaga się jakiejś wrzuty ;) Zatrzymuję się w Karczmie u Madejów, zamawiam żur w chlebie z kiełbasą i jajkiem, który pochłaniam w błyskawicznym tempie razem z naczyniem ;) poprawiam zimną colą i rzecz jasna kawą ;) na liczniku mam 67km, nokia która robi za rejestrator trasy kończy żywot. Tzn żywot kończy bateria ;) Czas zainwestować w jakiegoś powerpacka, od karczmy trasa jest już rysowana
Wracając do sedna tarczy ... Reszta ekipy zaczyna spływać przełomem Dunajca więc mam jeszcze co najmniej 1,5 godziny. Decyzja zapada szybko, jadę do Jaworek i Doliny Białej Wody, co prawda cały czas pod górkę ale za to wizja powrotu napawa optymizmem. Tu już idzie mi bardzo dobrze, trzymam tempo i pokonuję trasę bez zatrzymywania się, potrzebowałem tego obiadu. Doliną wędruję do bacówki zatrzymując się na fotki i po nawodnieniu się podejmuję decyzję o powrocie żeby spotkać się z wodniakami ;)
Jestem pierwszy, nie wiem jakim składem płyną polskim czy słowackim więc wyjeżdżam naprzeciw monitorując tratwy ;) w ten sposób ponownie dzisiaj docieram do granicy tym razem jadę w stronę Leśnicy, mijam po lewej Wylizaną i dostaję wiadomość "wysiedliśmy" zawijam i ruszam na słowacką przystań na której nie ma mojej grupy i pędzikiem na naszą, spotykamy się na moście. Na liczniku ~93km, dopingowany przez Ładniejszą Połowę ruszam na dwa rozciągnięte kółka nad Grajcarkiem i jest setka, seteczka, setunia :D pierwsza (rowerowa) w życiu ;) z nadwyżką na ewentualny błąd pomiaru +/- 2%
Życiówkę uczciliśmy w Kocim Zamku ;) track częściowo zarejestrowany, częściowo dorysowany, dokrętki już nie rysowałem ale uwieczniłem sobie licznik ;)
Dodatkowo od dziś mogę obiecywać ... gruszki na wierzbie ;) bo wiem gdzie rosną ;)
Ruszam rano w rozgrzewkowym tempie do Czerwonego Klasztoru, po drodze mijam tylko trójkę rowerzystów. Trasa jest łatwa i niezwykle atrakcyjna widokowo, niestety zdjęcia nie oddają tego jak należy ale będzie przynajmniej namiastka.
Droga do Czerwonego Klasztoru© noibasta
Już tu kiedyś byłem, w pamięci miałem klasztor po lewej stronie i mijam go za pierwszym razem, na szczęście kiedy dojechałem do ulicy pamięć wróciła ;)
Czerwony Klasztor - wewnętrzny dziedziniec© noibasta
Trzy Korony z kładki w Sromowcach Niżnych© noibasta
Pierwszy postój robię sobie w schronisku pod Trzema Koronami w Sromowcach Niżnych, dociskam śniadanie gofrem ;) Mniej więcej w tym samym czasie Ładniejsza Połowa z drugą grupą wyrusza na Trzy Korony. Gdybym ruszył później lub oni wcześniej pewnie zawołałaby do mnie z góry w języku krecika ;)
Trzy Korony - widok ze schroniska pod Trzema Koronami ;)© noibasta
Przez Sromowce Niżne i Wyżne lecę do Niedzicy może spotkam Brunhildę ;) Pierwszy poważniejszy podjazd przed samym zamkiem - poszło dobrze, na koronie zapory wyłapuję arta HD w 3D ;)
Trójwymiarowe malowidło na koronie zapory w Niedzicy© noibasta
Dwa zamki Niedzica i Czorsztyn widok z zapory© noibasta
Zamek w Niedzicy, do północy daleko, Brunhildy nie widać ;)© noibasta
Sporo ludzi więc nie pcham się z rowerem na zamek, śmigam na przystań gdzie zamierzam usadzić Skocura i siebie w gondoli i popłynąć do Czorsztyna.
Bilet dla mnie i Skocura kosztuje raptem 6 zł - jestem mile zaskoczony ;)
Skocur tzn. rower wodny ;)© noibasta
Ruiny zamku w Czorsztynie widok od strony zalewu© noibasta
W Czorsztynie na bardzo przyjemnym tarasie nad jeziorem w cieniu ruin zamku zatrzymuję się na ekspresową kawę :) Zwiedzanie ruin odpuszczam też już tu byłem ;) poza tym dobijające co rusz gondole i statek wycieczkowy dostarcza tłumy turystów.
Wiem, że czeka mnie teraz podjazd, zaczynam z grubej rury ale z metra na metr jej średnica się zmniejsza :D Suma summarum pokonuję ten podjazd fifty/fifty ;) jedno fifty na kole drugie fifty z buta ... dla mnie ten podjazd był jak Mont Ventoux ;)
Za to kiedy już byłem na górze ... długi, rekompensujący wszystkie trudy zjazd, niestety jechałem dość szybko więc i subiektywnie szybko się skończył ;) dojeżdżam do skrzyżowania z drogą 969 i kieruję się do Krościenka. Ten odcinek był masakryczny, duży ruch, widząc w lusterku tiry, które nie przykładały się za bardzo do zachowania przepisowego odstępu od rowerzysty kilka razy chcąc nie chcąc uciekam na pobocze, a i tak zmagam się z podmuchami :/
Nie zatrzymując się w Krościenku kieruję się do Tylmanowej na wiszący most i po koleżków, których zauważyliśmy w drodze do Szczawnicy ;) jazda tą drogą również nie należy do najprzyjemniejszych ale na szczęście przy pierwszym moście udaje się przeskoczyć na drugą stronę rzeki i większą część trasy pokonać w komfortowych warunkach. Trochę się naszukałem bo trudno było mi trafić ich od strzału od tej strony ale się udało ;)
Wiszący most w Tylmanowej© noibasta
Franek Mysza, Skocur i Zbigniew Kot w nad Dunajcem ;) trafienie na wyjeździe - podwójne ;)© noibasta
Kiedy miałem już uwiecznione to czego tu szukałem wracam do Szczawnicy, organizm domaga się jakiejś wrzuty ;) Zatrzymuję się w Karczmie u Madejów, zamawiam żur w chlebie z kiełbasą i jajkiem, który pochłaniam w błyskawicznym tempie razem z naczyniem ;) poprawiam zimną colą i rzecz jasna kawą ;) na liczniku mam 67km, nokia która robi za rejestrator trasy kończy żywot. Tzn żywot kończy bateria ;) Czas zainwestować w jakiegoś powerpacka, od karczmy trasa jest już rysowana
Wracając do sedna tarczy ... Reszta ekipy zaczyna spływać przełomem Dunajca więc mam jeszcze co najmniej 1,5 godziny. Decyzja zapada szybko, jadę do Jaworek i Doliny Białej Wody, co prawda cały czas pod górkę ale za to wizja powrotu napawa optymizmem. Tu już idzie mi bardzo dobrze, trzymam tempo i pokonuję trasę bez zatrzymywania się, potrzebowałem tego obiadu. Doliną wędruję do bacówki zatrzymując się na fotki i po nawodnieniu się podejmuję decyzję o powrocie żeby spotkać się z wodniakami ;)
Dolina Białej Wody© noibasta
Dolina Białej Wody© noibasta
Dolina Białej Wody ostatni postój na fotkę© noibasta
Jestem pierwszy, nie wiem jakim składem płyną polskim czy słowackim więc wyjeżdżam naprzeciw monitorując tratwy ;) w ten sposób ponownie dzisiaj docieram do granicy tym razem jadę w stronę Leśnicy, mijam po lewej Wylizaną i dostaję wiadomość "wysiedliśmy" zawijam i ruszam na słowacką przystań na której nie ma mojej grupy i pędzikiem na naszą, spotykamy się na moście. Na liczniku ~93km, dopingowany przez Ładniejszą Połowę ruszam na dwa rozciągnięte kółka nad Grajcarkiem i jest setka, seteczka, setunia :D pierwsza (rowerowa) w życiu ;) z nadwyżką na ewentualny błąd pomiaru +/- 2%
Życiówkę uczciliśmy w Kocim Zamku ;) track częściowo zarejestrowany, częściowo dorysowany, dokrętki już nie rysowałem ale uwieczniłem sobie licznik ;)
Setka, seteczka, setunia ;)© noibasta
Dodatkowo od dziś mogę obiecywać ... gruszki na wierzbie ;) bo wiem gdzie rosną ;)
Gruszka na wierzbie - ha! ;)© noibasta
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!
Komentarze
Limit> i to jakie te rybki ... nie udało mi się zrobić zdjęcia ale przy zaporze pływają wyjątkowo dorodne sztuki ;)